niedziela, 12 czerwca 2016

Błękit Szafiru -ekranizacja

14 sierpnia 2014 roku odbyła się niemiecka premiera ekranizacji drugiej części “Trylogii Czasu”, czyli ‘Błękitu Szafiru”. Tak jak w pierwszej części, w rolę Gwendolyn Shepherd wcieli się niemiecka aktorka Maria Ehrich, natomiast Gideona zagra Jannis Niewöhner

Wrzucam troszkę opóźniony trailer ekranizacji "Czerwień Rubinu"


Obsada:
Gwendolyn - Maria Ehrich
Gideon - Jannis Niewöhner
Charlotte Montrose - Laura Berlin
Leslie - Jennifer 

Rozdział IV część II

Rozdział IV część II

Dzwonek. Telefon. Budzik. Zerwałam się z łóżka. Która godzina? Spojrzałam na zegarek. Na szczęście była dopiero 12. Dwunasta... DWUNASTA!!!??? To są chyba jakieś kpiny! Jakim cudem mama nie obudziła mnie o dziewiątej do szkoły?
- Mamo!
Nic. Było cicho jak nigdy. Nawet szmeru.
- Mamooooo!!! -krzyknęłam jeszcze głośniej i dłużej
Nadal nic. Było tak cicho że zaczęłam się bać. Teraz przypomniał mi się Hrabia i jego wiadomość z ostatniego wieczoru. Nikt nie musiał mnie już specjalnie wywlekać z łóżka. Wystrzeliłam jak oparzona. Pobiegłam do sypialni mamy, ale nikogo tam nie było. Była za to moja mama. Yyy... Prawdziwa mama. I tata. I jeszcze jakieś mniej więcej pięcioletnie dziecko. Mama stała przed szafą i szperała w niej podśpiewując piosenkę Madonny - Express Yourself. Tata próbował dojść do tego, jak włączyć IPhona, a to małe dziecko bawiło się frędzlami od dywanu. Byli tak zajęci że nie zauważyli jak weszłam do pokoju, musiałam głośno odchrząknąć żeby mnie zobaczyli. No dobra, zauważyła tylko mama
- Och, Gwenny! - wykrzyknęła jakby nigdy nie widziała nic piękniejszego i mocno mnie uścisnęła - Już wstałaś?
- Tak, ale co wy tu robicie? Przecież uciekliście z chronografem do 1912r. i nie możecie już wrócić! - zdezorientowanie w moim głoście było bardziej widoczne niż moje gibanie się w lewo, w prawo, w przód i w tył.
- Tak, ale... Paul, czy ty możesz zostawić to... to.... coś i przyjść przywitać się z córką! - krzyknęła prawie rozzłoszczona
- Cześć córuś, jak tam się żyje?  - z udawanym uśmiech podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu
- Em... Dobrze... a tobie?
- YOLO! - oświadczył udając że jest wszystko dobrze
- YOLO?!
- No tak chyba mówią nastolatki, co?
- Tato - to słowo ledwo przeszło mi przez gardło - kolejna pomyłka tego dnia, teraz mało kto tak mówi.
- Oj tam, oj tam, kto się tego czepia - machnął ręką jakby było mu wszystko obojętnie.
- Mamo, mogę pogadać z tobą w cztery oczy?  - zapytałam odsuwając się od nich
- Ale po co Gwen? - zrobiła krok w moją stronę, ale ja natychmiast się odsunęłam.
- Możecie mi wyjaśnić dlaczego tu jesteście, co robicie, gdzie mama Grace i co robi to dziecko na podłodze!? - co raz głośniej krzyczałam z niepokoju
- Proszę cię, nie krzycz, bo nas usłyszą!
- Kto, kto mamo?! - zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam co się dzieje
- Choć! - chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do szafy. W tym samym momencie Paul wziął małe dziecko na ręce i poszedł z nami. A gdzie poszedł? Do szafy. Lucy pociągnęła mnie tam i wepchnęła na jakieś drzwi. Uderzyłam nosem w jakąś deskę. Syknęłam.
- Otwórz drzwi i wchodź gdziekolwiek one prowadzą! - zakomenderował Paul
- Ale czemu mam to otworzyć? - zapytałam a w tej samej chwili usłyszeliśmy kroki przed drzwiami
- Nie pytaj, po prostu je otwórz! - wyszeptał zdecydowanie a głos mu lekko drżał
O co tu chodzi? Nie po raz pierwszy nie mam pojęcia co się dzieje, ale to przechodziło najśmielsze oczekiwania! Mama, tata i jakieś dziecko w pokoju mojej mamy?! Tak, wiem jak to idiotycznie brzmi, ale taka jest prawda. Gdzie jest moja mama!? Gdzie jest są inni?! Dlaczego Paul i Lucy są w naszych czasach i dlaczego pchają mnie do szafy?! Tyle pytań i nikt nie chce mi udzielić odpowiedzi. Wymacałam klamkę, co nie było wcale takie trudne, bo mocno uderzyłam o nią brzuchem, kiedy zaplątałam się w spódnice mojej mamy Grace leżącą na dole szafy. Kiedy wyswobodziłam się z materiału, drżącymi rękami otworzyłam drzwi i okazało się że jest tam ukryty korytarz. 
- Uff... już się bałam że trafimy do Narnii. - spróbowałam zażartować żeby rozluźnić atmosfer, ale jakoś mi to nie wyszło.
- Gwennie, nie żartuj bo t nie czas i miejsce - łagodnie powiedziała Lucy
Ok, to mi nie wyszło. Spojrzałam na korytarz za szafą. Był bardzo mały. Może metr trzydzieści wysokości i metr szerokości? Poza tym był ciemny jak... jak ciemność. Wiem że głupie porównanie, ale ta ciemność była najciemniejsza jaką kiedykolwiek widziałam. 
- No wchodź Gwendolyn - niecierpliwił się Paul
- Ale ja się boje! - tak, i to bardzo! było zdecydowanie za ciemno i klaustrofobicznie!!! 
- Pójdę za tobą i będę trzymał cię za rękę
Kiedy wycofywałam się z szafy, bo w niej było za mało miejsca żeby się w jej wyminąć, drzwi od pokoju się wygięły do zewnątrz w znowu wgniotły w ogromnym hałasem. 
- Lucy, Paul i Gwendolyn, macie się natychmiast poddać i otworzyć drzwi! - jakiś głos krzyczał zdenerwowany. Znałam ten głos. To był Pan Marley!!!
- Pan Marley?! - krzyknęłam zdziwiona
- Nie gadaj tylko choć za mną! - rozkazał Paul
Weszłam do tunelu zaraz po tacie, a w tym samym momencie drzwi otworzyły się. Wylała się lawina ludzi z pistoletami. Wtedy Lucy popchnęła mnie w głąb tunelu w tym samym momencie oddając mi dziecko które jeszcze kilka minut temu miał Paul. Nagle świat zwolnił. Z tłumu uzbrojonych po zęby ludzi wynurzył się Gideon! Nie czekając na rozwój wydarzeń spojrzał mi prosto w oczy spojrzeniem bez emocji i strzelił. Raz, drugi, trzeci... Strzelał tak długo dopóki nie skończyła mu się amunicja cały czas patrząc mi w oczy, ale żadna kula mnie nie trafiła. Usłyszałam jęk i poczułam że coś osuwa się na ziemię opierając się o moją nogę. Spojrzałam no dół i wrzasnęłam. Na podłodze leżała zakrwawiona Lucy i szeptała do mnie
- Uciekaj Gwendolyn. Uciekaj. Wy, moje dzieci, musicie przeżyć, a zwłaszcza ty. Jesteś naszą nadzieją - mówiła z wielkim trudem
- Nie, mamo! Nie mów tak! - próbowałam ją orzeźwić ale to na nic. Spojrzała na mnie matczynym wzrokiem
- Kocham was
- Och ile ona będzie umierać - to były słowa Gideona, zimne jak lud. Patrzyła na nią jak na psa. Chociaż nie, psa sie jeszcze szanuje. On patrzyła na nią jak na natrętne zwierze. Jak podludzia. Wyjął sztylet, perfekcyjne wymierzył i rzucił w jej serce. Lucy rozpaczliwie próbowała coś powiedzieć, ale już nie zdążyła. Krzyczałam rozpaczliwie a z oczu kapały mi ogromne krople łez. Jak on mógł to zrobić, jak on mógł!? Przecież mnie kochał.

- No widzisz kwiatuszku, czasami życie diametralnie się zmienia - nie ujawniając żadnych emocji wysyczał Gideon - ach i uprzedzę twoje bezsensowne pytanie, tak, czytam ci w myślach

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział VI część I

Otworzyłam drzwi od mojego pokoju. Uff, wreszcie w domu. Zrezygnowana rzuciłam się na łóżko. Bezcelowo gapiąc się na sufit myślałam o wszystkim. Od Hrabi przez Elizabeth,  moim ukochanym Gideonie,  całym zebraniu w Loży, aż po jutrzejszy dzień. No właśnie, jutrzejszy dzień. Jutro muszę wstać do szkoły na dziewiątą a jest godzina... szósta trzydzieści dwa! Nie nie! To jest już totalne przegięcie! I że niby ja, po rannym pościgu za P. Whitmanem, męczącym dniu w szkole, pościgu za Eliz, cudownym wieczorze z Gideonem na elapsji i bolesnym powrocie w nasze czasy. Ten dzień był strasznie męczący. Siłą woli zaprzestałam jakże wciągającej czynności jaką było leniuchowanie sobie spokojnie w cieplutkim łóżeczku, ale wstałam i doczłapałam się do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze i ... nie mogę powiedzieć że się przeraziłam, bo w takim stanie jest mi już wszystko jedno, ale jednak muszę stwierdzić że wyglądam jak zamordowana, zmielona, skonsumowana i zwymiotowana* przez jakiegoś wielkiego, sarkastycznego, pomocnego, ale czasami wrednego...
- No co mi się przyglądał tak jakbym zabił ci matkę - spytał (a raczej wykrzyczał) Xemerius
... Xemeriusa. Nawet nie wiedziałam że przez całe to moje rozważanie gapiłam się jak głupia w tego małego gargulca.
- Nie możesz trochę grzeczniej? A poza tym mógł byś stąd na chwilę zniknąć, bo będę usiłowała się myć! -wyszeptałam tak żeby nikt oprócz niego nie usłyszał
- Nawet nie zapytasz mnie o powodzenie mojej misji? - zrobił oczka kota ze Shreka
- Jakiej misji? - zmarszczyłam czoło
- Misji "Zeżreć natręta"! - prawie krzyknął ze zdenerwowania
- Jakiego natręta?
- Pana "Zmiotę cię z powierzchni ziemi", albo " Twoja krew zrosi ziemię" - mimowolnie zaczęłam się śmiać
- No to opowiadaj jak ci poszło
- Więc to wcale nie było takie łatwe! - powiedział prawie oburzony - Najpierw wredota jedna uciekała mi po całym Londynie, potem próbowała ze mną walczyć, ale coś jej się nie udało, ale na szczęście na końcu spotkaliśmy jakąś piękną dziewczynę która o dziwo widziała i mnie i tego frajera, po wielu minutach monologu tego starca zdecydowała że do niechcenia zmasakrować go sztyletem na jakiejś imprezie
- Wow! Czyli go nie zeżarłeś?
- No niestety - wydawał się naprawdę zawiedziony
- A teraz możesz wyjść - uśmiechnęłam się do niego sarkastycznie i pomachałam ręką 
- I nawet mi nie podziękują - westchnął - zero poszanowanie
- DZIĘKUJĘ - wysyczałam prawie wychodząc z siebie ze zniecierpliwienia
Kiedy wreszcie Xemerius zniknął z zasięgu wzroku rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Do kąpieli użyłam najgorętszej wody pod jaką człowiek mógł wytrzymać więcej niż godzinę. No cóż, ewentualnie Charlotta i jej mamuśka będą musiały myć się pod zimną wodą. Ha ha, czuję się jak "siejący zło".  Nagle poczułam buchające zimne powietrze, co oznaczało że ktoś musiał otworzyć drzwi od łazienki. Odwróciłam się i spojrzałam na łazienkę. Przez parę na drzwiach kabiny prysznicowej nie widziałam nic szczegółowo, ale zdążyłam zauważyć czarną plamę w kształcie człowieka przesuwającą się w środku pomieszczenia.
- Mamo? -  Nikt mi nie odpowiedział
- Caroline, ile razy ci mówiłam żebyś nie wchodziła do łazienki kiedy się kąpie - dalej cisza. 
- Charlotta, jeśli to ty rozszarpię ci sukienkę którą założysz jutro, a raczej jeszcze dzisiaj do szkoły! -wrzasnęłam ale nadal nic. Tylko czarna plama wycofująca się z łazienki. Tak, to na pewno była Charlotta.
Po godzinie kąpieli postanowiłam że już czas na zaprzestanie marnowania surowców naturalnych i wyszłam na mięciutki dywanik pod prysznicem, chwyciłam ręcznik i zawinęłam się w niego. Chcąc rozczesać umyte włosy spojrzałam na lustro i wrzasnęłam najgłośniej jak tylko można było krzyczeć.  zobaczyłam napisany palcem na zaparowany  lustrze tekst :
Naprawdę jesteś taka naiwna Gwendolyn, naprawdę sądzisz że ten twój kochany chłopczyk ochroni cię przed moją chęcią mordu? Strzeż się i chroń swoją rodzinę i przyjaciół bo moi ludzie są wszędzie. Obserwujemy cię.
Życzę miłego dnia
~Twój nauczyciel angielskiego
Nogi ugięły się pode mną i osunęłam się na ziemię. Przecież to niemożliwe. Moje serce biło mi szybciej niż Gideon jeździ po Londynie. Poczułam że ktoś podnosi mnie z podłogi i krzyczy mi do ucha
- Gwendolyn, co się stało? Gwendolyn, wszystko w porządku? - to moja kochana mama
Wskazałam palcem na lustro, ale w odpowiedzi usłyszałam
- Co, o co chodzi, tam nic nie ma
- Hra... Hrabia - wyszeptałam prawie niesłyszalnym głosem
- Gdzie, nic tam nie ma - powiedziała marszcząc czoło i ubierając mnie jak małe dziecko w piżamę
- Na lustrze
- Niczego tam nie ma Gwendolyn. Na pewno ci się przewidziało. Miałaś dzisiaj ciężki dzień i jesteś na pewno bardzo zmęczona. - Chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do pokoju. Widać było że była tu wcześniej, bo miałam zmienioną pościel i pościelone łóżko w którym teraz mnie położyła i dokładnie przykryła. 
- Kocham Cię - wyszeptałam a z oczu popłynęły mi łzy
- Ja Ciebie tez, ale sto razy bardziej - przyklepała kołdrę i pocałowała mnie w czoło, po czym wstała, zgasiła światło i wyszła. 
Długo nie mogłam zasnąć. Za dużo adrenaliny jak na jeden raz. Spróbowałam myśleć o Gideonie, żeby się uspokoić i podziałało. Zasnęłam.

 * macie pomysł jak to ładnie nazwać XD

poniedziałek, 6 czerwca 2016

BŁĘKIT SZAFIRU PO POLSKU!!!

Hej :)
Wiem, że nie ma mnie tu za często, ale nowości też niewiele, a czasu jeszcze mniej.
Ale póki co mniejsza z tym, przed chwilą na stronce o TCz na facebooku znalazłam link do Błękitu z polskimi napisami i pomyślałam, że najlepiej jeśli od razu go wrzucę :D
Sama jeszcze nie oglądałam, pewnie nadrobię wieczorem, bo w ciągu dnia nie będę miała za bardzo czasu, ale jak ktoś z Was obejrzy to piszcie w komentarzach jak wrażenia! :)

vidto.me/v89boex4433w.html

I jeszcze jedno: słyszałam, że potwierdzono plotki o ekranizacji Zieleni Szmaragdu :D

Pozdrawiam,
Cassandra

WIELKI POWRÓT

Hej, hej  wracam do was po wielkiej przerwie. Oczekiwana baaardzo  długo kontynuacja opowiadań :)
Miłego czytania.

6 czerwca

Rozdział V część IV

Wylądowałam... no właśnie... wylądowałam na Panu Georgu! Podczas powrotu wpadłam na niego z taką siłą że przewrócił się do tyłu a ja (niestety) do przody na sofę. Uderzyłam kolanem o twardą nogę biurka. Ach, boli! Ale to jeszcze nic. Od siły uderzenia wielkie drewniane biurko przesunęło się! Do teraz nie miałam pojęcia jaką prędkość rozwijam  podczas przeskoku. Teraz wiem. Życie wytłumaczyło mi to bardzo obrazowo. Nie dość że z ogromną prędkością uderzyłam w biurko to jeszcze wszystkie encyklopedie, kroniki strażników i inne grube stosy książek spadły mi na kolano miażdżąc je. Przynajmniej tak to odczuwałam. To bolało bardziej niż przeszycie szpadą na balu!!! Zagryzłam zęby, zmrużyłam oczy i wstrzymałam oddech na raz tylko po to żeby mniej odczuwać ból. Ale nic to nie dało. Do czasu przybycia pewnej osoby.
- Gwen! Co się stało? - krzyknął Gideon materializując się zaraz przy mnie i podnosząc z ziemi z czułością
- Nie, nic. Tylko moje kolano... - dotknęłam bolącego kolana i potarłam oczekując ulgi. Okazało się to złym pomysłem. Kolano piekło jeszcze bardziej. Tak bardzo, że do oczu napłynęły mi łzy - Ałłł - zawyłam płaczącym głosem. O boże jak to bolało!!!
- Gwen proszę cię wstań i pokaż mi to! - krzyknął wyraźnie wystraszony Dr, White i podbiegł do mnie z drugiego końca pokoju. Nie zauważyłam go wcześnie.
Gideon delikatnie pociągnął mnie do góry a jak spróbowałam wstać. Tylko spróbowałam.  W chwili podnoszenia się z ziemi ból przeszedł przez moją całą nogę. Czułam się tak jakby ktoś włożył moją nogę w rozżarzony węgiel. Mimo tego że z całej siły zabraniałam sobie płakać z oczu pociekły mi łzy, a z ust wydarł się szloch.
- Nie mogę! Boli! - zaszlochałam
- Gwendolyn, proszę spróbuj! - usłyszałam zdesperowany krzyk mamy. Podniosłam głowę i zobaczyłam wszystkie głowy nade mną jakie chyba istniały. Mówiąc „wszystkie” miałam na myśli: Mamę, Falka de Villiers, Dr. White, Pana Georga, Pana Giordano, Charlottę, Ciotkę Glende, Lady Ariste, Raphaela , Leslie i (oczywiście) Xemeriusa. Pierwszy raz widziałam go wystraszonego, a jednocześnie usiłującego rozładować sytuację.
- Och, dziewczyno ze stogu siana, musiałaś być czymś bardzo zafascynowana w tej przeszłości że nie zauważyłaś gdzie stoisz - zaczął się niepewnie śmiać. Zabiłam go wzrokiem.
- No spróbuj - szepnął mi do ucha Gideon. Posłusznie spróbowałam, ale natychmiast przeszedł mnie ten sam ból co wczesnej, a na policzkach poczułam znajome, ale świeże łzy.
- Nie dam rady - wyszeptałam resztkami sił. Pośród "widowni" podniósł się sprzeciw (zwłaszcza ze strony ciotki Glendy) ale natychmiast przycichła po uwadze którą usłyszała
- Nie widzisz stara i głupia babo że ją to naprawdę boli - wysyczał Gideon i schylił się żeby mnie podnieść. Robiąc to delikatnie pocałował mnie w policzek. Kiedy już mnie podniósł, a sam stał na dwóch nogach wtuliłam głowę w jego szyję i wyszeptałam mu na ucho.
- Dziękuję
Nie odpowiedział
- Dr. White, gdzie zanieść ranną.
- Najlepiej do mojego gabinetu. Opatrzę ją i odeśle do domu.
- O nie ,Jacob - zaprotestował Falk - ty już opatrzyłeś na dziś już za dużo rannych.
- Jakich rannych? - zapytałam z zaciekawieniem
- Gideona i Elizabeth
- Elizabeth też!? - krzyknęłam nie dowierzając
- No ktoś musiał ją doprowadzić do żywotnego stanu - uśmiechnął się do mnie życzliwie Dr. White, a następnie spoważniał i odwrócił głowę do Falka - jak nie ja to kto?
- Mam pewnego bardzo utalentowanego bratanka na medycynie - mówiąc to uśmiechnął się do Gideona.
- Oczywiście wuju - odpowiedział rzeczowym tonem i ruszył w stronę gabinetu. W czasie "podróży" zamknęłam oczy i otworzyłam je dopiero wtedy kiedy Gideon położył mnie na czymś bardzo zimnym ale lepiącym się do skóry.
- Gwenny? - zapytał zdenerwowany
- Spokojnie. Jeszcze nie umarłam. A nawet jeśli to i tak wróciłabym do żywych - uśmiechnęłam się słabo.  Tym razem odwzajemnił uśmiech. Podniosłam się na łokciu, a drugą ręką dotknęłam policzka Gideona i przyciągnęłam go delikatnie do siebie. Pocałowałam delikatnie, ale zaraz przerodziło to się w namiętny i długi pocałunek. Gideon pochylił się nade mną, ale zaraz potem nie chcąco oparł się o moje kolano. Pisnęłam i przygryzłam jego wargę. Natychmiast odskoczyłam (jeżeli można odskoczy na leżąco) od niego.
 -Bardzo przepraszam! Boli?! - wykrzyknęliśmy obydwoje jednocześnie
- Nie, w ogóle - odpowiedzieliśmy jednocześnie. Również jednocześnie zaczęliśmy się śmiać. Gideon śmiejąc się pochylił się nade mną i pocałował szybko, tylko po to żeby zaraz potem wrócić do zwykłego tonu.
- Dobrze więc, Panno Shepherd, proszę zdjąć buta. - spojrzałam na niego jak na kosmitę. Mam stłuczone kolano, a ten każe mi zdejmować buta!
- No co się tak patrzysz? Zdejmuj
Spojrzałam na swoje nogi. A tak, faktycznie. Zapomniałam że na imprezę do Raphaela założyłam wysokie (może dla niektórych wyzywające) czarne kozaki powyżej kolan. Pochyliłam się żeby je zdjąć, ale w tej samej chwili zorientowałam się, że oprócz kozaków miałam na sobie również czerwoną spódnicę otoczoną czarką koronką do połowy ud, która teraz podwinęłam mi się prawie do pępka. Szybko zasłoniłam się resztą spódniczki, której i tak nie było dużo. Gideon zaśmiał się.
- No ale mimo wszystko proponuję jednak zdjąć tego buta. - posłusznie zdjęłam buta, ale zaraz potem rzuciłam nim w Gideona za jego chamskie uwagi. Po raz kolejny zaśmiał się. Podszedł do mojej nogi i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Niespodziewanie nacisnął swoimi silnymi kciukami na moje kolano. Syknęłam.
- Przepraszam, ale inaczej nie da się tego zbadać. - po kilkuminutowych oględzinach stwierdził - Nie jest aż tak źle jak można byłoby sądzić, ale nie jest aż tak dobrze jak miałem nadzieję.
- Co to oznacza panie doktorze? - uśmiechnęłam się
- To oznacza że przez parę dni będziesz miała wielkiego siniaka i nie będziesz mogła chodzić przez dwa dni, ale poza tym jest ok.
-  Dwa dni!? - wizja dwóch dni w domu razem z ciotką Glendą i Charlottą nie za bardzo mi odpowiadała.
- No niestety
- Nie da się tego przyspieszyć - poprosiłam błagalnie i posłałam mu najbardziej uwodzicielskie spojrzenie na jakie mogłam się w tym momencie zdobyć
- Och nienawidzę jak tak się na mnie patrzysz w ten sposób.
- No to jest jakiś sposób? - zapytałam zgrywając niewiniątko.
Spojrzał na mnie jak na najpiękniejszą rzecz na świecie katowaną przez kogoś bez serca
- No teoretycznie jest.... - westchnął i podszedł do lodówki stojącej naprzeciwko. Wyciągnął z niej  tubkę z jakimś żelem. Wrócił do mnie i posmarował mi tym całe kolano. Następnie wyczarował bandaż i obwiązał mi obolałe miejsce.
- Gotowe - oznajmił tryumfalnie. - Teraz tylko musisz poczekać w łóżku aż się zagoi
- Ale za ile to będzie?
- Nie wiem, może za dzień, może za półtora, nie wiem.
Pomógł mi wstać z tego czegoś na czym leżałam i przytrzymał w pionie kiedy już z tego zeszłam
- No i co księżniczko, chcesz tu zostać czy wracać do domu.
- Wolałabym zosta... - nie dokończyłam. Drzwi od gabinetu skrzypnęły i otworzyły się z prędkością światła. Zza nich wypadła na ziemię cała zgraja podsłuchujących, czyli wszyscy którzy byli przy moim upadku.
- Co? - wyszeptał zdziwiony Gideon. Nie mam pojęcia jak to wyglądało, ale na pewno nie normalnie.
- Gwendolyn, pośpiesz się z tymi miziadłami bo na parkingu stoi już taksówka - wydukała zawstydzona mama
- Jaka taksówka?
- Taksówka do domu. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę ale jest już piąta nad ranem i wypadałoby zostawić tych wszystkich ludzi w spokoju.
- No dobrze - zgodziłam się i ruszyłam do wyjścia. Wychodząc spojrzałam na Gideona i bezdźwięcznie powiedziałam
- Przepraszam.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Plakat "Zieleni Szmaragdu"

Witajcie!!!
Na maedchen.de opublikowano pierwszy oficjalny plakat "Smaragdgrün".
Jak wam się podoba? Jesteście zaskoczeni tym jak wygląda?

Do premiery zostało równo 6 MIESIĘCY!