Dzwonek. Telefon. Budzik. Zerwałam się z łóżka. Która godzina?
Spojrzałam na zegarek. Na szczęście była dopiero 12. Dwunasta... DWUNASTA!!!???
To są chyba jakieś kpiny! Jakim cudem mama nie obudziła mnie o dziewiątej do
szkoły?
- Mamo!
Nic. Było cicho jak nigdy. Nawet szmeru.
- Mamooooo!!! -krzyknęłam jeszcze głośniej
i dłużej
Nadal nic. Było tak cicho że zaczęłam się
bać. Teraz przypomniał mi się Hrabia i jego wiadomość z ostatniego wieczoru.
Nikt nie musiał mnie już specjalnie wywlekać z łóżka. Wystrzeliłam jak
oparzona. Pobiegłam do sypialni mamy, ale nikogo tam nie było. Była za to moja
mama. Yyy... Prawdziwa mama. I tata. I jeszcze jakieś mniej więcej pięcioletnie
dziecko. Mama stała przed szafą i szperała w niej podśpiewując piosenkę Madonny - Express Yourself.
Tata próbował dojść do tego, jak włączyć IPhona, a to małe dziecko bawiło się
frędzlami od dywanu. Byli tak zajęci że nie zauważyli jak weszłam do pokoju,
musiałam głośno odchrząknąć żeby mnie zobaczyli. No dobra, zauważyła tylko mama
- Och, Gwenny! - wykrzyknęła jakby nigdy
nie widziała nic piękniejszego i mocno mnie uścisnęła - Już wstałaś?
- Tak, ale co wy tu robicie? Przecież
uciekliście z chronografem do 1912r. i nie możecie już wrócić! -
zdezorientowanie w moim głoście było bardziej widoczne niż moje gibanie się w
lewo, w prawo, w przód i w tył.
- Tak, ale... Paul, czy ty możesz zostawić
to... to.... coś i przyjść przywitać się z córką! - krzyknęła prawie
rozzłoszczona
- Cześć córuś, jak tam się żyje? - z
udawanym uśmiech podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu
- Em... Dobrze... a tobie?
- YOLO! - oświadczył udając że jest
wszystko dobrze
- YOLO?!
- No tak chyba mówią nastolatki, co?
- Tato - to słowo ledwo przeszło mi przez
gardło - kolejna pomyłka tego dnia, teraz mało kto tak mówi.
- Oj tam, oj tam, kto się tego czepia -
machnął ręką jakby było mu wszystko obojętnie.
- Mamo, mogę pogadać z tobą w cztery oczy?
- zapytałam odsuwając się od nich
- Ale po co Gwen? - zrobiła krok w moją
stronę, ale ja natychmiast się odsunęłam.
- Możecie mi wyjaśnić dlaczego tu
jesteście, co robicie, gdzie mama Grace i co robi to dziecko na podłodze!? - co
raz głośniej krzyczałam z niepokoju
- Proszę cię, nie krzycz, bo nas usłyszą!
- Kto, kto mamo?! - zmarszczyłam czoło.
Nie wiedziałam co się dzieje
- Choć! - chwyciła mnie za rękę i
pociągnęła do szafy. W tym samym momencie Paul wziął małe dziecko na ręce i
poszedł z nami. A gdzie poszedł? Do szafy. Lucy pociągnęła mnie tam i wepchnęła
na jakieś drzwi. Uderzyłam nosem w jakąś deskę. Syknęłam.
- Otwórz drzwi i wchodź gdziekolwiek one
prowadzą! - zakomenderował Paul
- Ale czemu mam to otworzyć? - zapytałam a
w tej samej chwili usłyszeliśmy kroki przed drzwiami
- Nie pytaj, po prostu je otwórz! -
wyszeptał zdecydowanie a głos mu lekko drżał
O co tu chodzi? Nie po raz pierwszy nie
mam pojęcia co się dzieje, ale to przechodziło najśmielsze oczekiwania! Mama,
tata i jakieś dziecko w pokoju mojej mamy?! Tak, wiem jak to idiotycznie brzmi,
ale taka jest prawda. Gdzie jest moja mama!? Gdzie jest są inni?! Dlaczego Paul
i Lucy są w naszych czasach i dlaczego pchają mnie do szafy?! Tyle pytań i nikt
nie chce mi udzielić odpowiedzi. Wymacałam klamkę, co nie było wcale takie
trudne, bo mocno uderzyłam o nią brzuchem, kiedy zaplątałam się w spódnice
mojej mamy Grace leżącą na dole szafy. Kiedy wyswobodziłam się z materiału,
drżącymi rękami otworzyłam drzwi i okazało się że jest tam ukryty
korytarz.
- Uff... już się bałam że trafimy do
Narnii. - spróbowałam zażartować żeby rozluźnić atmosfer, ale jakoś mi to nie
wyszło.
- Gwennie, nie żartuj bo t nie czas i
miejsce - łagodnie powiedziała Lucy
Ok, to mi nie wyszło. Spojrzałam na
korytarz za szafą. Był bardzo mały. Może metr trzydzieści wysokości i metr
szerokości? Poza tym był ciemny jak... jak ciemność. Wiem że głupie porównanie,
ale ta ciemność była najciemniejsza jaką kiedykolwiek widziałam.
- No wchodź Gwendolyn - niecierpliwił się
Paul
- Ale ja się boje! - tak, i to bardzo!
było zdecydowanie za ciemno i klaustrofobicznie!!!
- Pójdę za tobą i będę trzymał cię za rękę
Kiedy wycofywałam się z szafy, bo w niej
było za mało miejsca żeby się w jej wyminąć, drzwi od pokoju się wygięły do
zewnątrz w znowu wgniotły w ogromnym hałasem.
- Lucy, Paul i Gwendolyn, macie się
natychmiast poddać i otworzyć drzwi! - jakiś głos krzyczał zdenerwowany. Znałam
ten głos. To był Pan Marley!!!
- Pan Marley?! - krzyknęłam zdziwiona
- Nie gadaj tylko choć za mną! - rozkazał
Paul
Weszłam do tunelu zaraz po tacie, a w tym samym
momencie drzwi otworzyły się. Wylała się lawina ludzi z pistoletami. Wtedy Lucy
popchnęła mnie w głąb tunelu w tym samym momencie oddając mi dziecko które
jeszcze kilka minut temu miał Paul. Nagle świat zwolnił. Z tłumu uzbrojonych po
zęby ludzi wynurzył się Gideon! Nie czekając na rozwój wydarzeń spojrzał mi
prosto w oczy spojrzeniem bez emocji i strzelił. Raz, drugi, trzeci... Strzelał
tak długo dopóki nie skończyła mu się amunicja cały czas patrząc mi w oczy, ale
żadna kula mnie nie trafiła. Usłyszałam jęk i poczułam że coś osuwa się na ziemię
opierając się o moją nogę. Spojrzałam no dół i wrzasnęłam. Na podłodze leżała
zakrwawiona Lucy i szeptała do mnie
- Uciekaj Gwendolyn. Uciekaj. Wy, moje
dzieci, musicie przeżyć, a zwłaszcza ty. Jesteś naszą nadzieją - mówiła z
wielkim trudem
- Nie, mamo! Nie mów tak! - próbowałam ją
orzeźwić ale to na nic. Spojrzała na mnie matczynym wzrokiem
- Kocham was
- Och ile ona będzie umierać - to były
słowa Gideona, zimne jak lud. Patrzyła na nią jak na psa. Chociaż nie, psa sie
jeszcze szanuje. On patrzyła na nią jak na natrętne zwierze. Jak podludzia.
Wyjął sztylet, perfekcyjne wymierzył i rzucił w jej serce. Lucy rozpaczliwie
próbowała coś powiedzieć, ale już nie zdążyła. Krzyczałam rozpaczliwie a z oczu
kapały mi ogromne krople łez. Jak on mógł to zrobić, jak on mógł!? Przecież
mnie kochał.
- No widzisz kwiatuszku, czasami życie
diametralnie się zmienia - nie ujawniając żadnych emocji wysyczał Gideon - ach
i uprzedzę twoje bezsensowne pytanie, tak, czytam ci w myślach