piątek, 14 marca 2014

Rozdział V część I

Pan George prowadził nas właśnie na elapsję. Strasznie się ucieszyłam kiedy mi oznajmił, że mimo tego, że jestem nieśmiertelna muszę poddawać się elapsji. Co z tego, że obowiązkową będę musiała przechodzić raz na tydzień? To i tak przynajmniej te trzy godziny z Gideonem. Och, Gideon... On jest nie możliwy! Po naszym pocałunku na środku ulicy on wstał i oznajmił, że udawał nieprzytomnego. Myślałam, że go zabiję! Wyobraźcie to sobie: Wasz ukochany chłopak, z którym chcecie przeżyć całe wasze życie (a ściślej mówiąc - całą wieczność) leży nieprzytomny na chodniku, a ty myślisz, że to przez Ciebie. W bonusie do wrażeń otrzymujesz przyśpieszoną akcję serca i już chcesz skakać w przepaść, kiedy po waszym domniemanym "ostatnim" pocałunku, on nagle wstaje i wam oświadcza, że tylko udawał żebyś go pocałowała! Kretyn! Ale kochany kretyn! Och jaki on jest cudowny..., jak na niego patrzę to się rozpływam...
- Gwendolyn, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - odezwał się Pan George. Właśnie szliśmy korytarzami loży prosto do chronografu.  Thomas szedł przede mną, a za mną Gideon, który teraz przyśpieszył kroku i szedł obok mnie wlepiając te swoje prześliczne, zielone (teraz pytające) oczy na mnie.
- Yyy... Ale co? - spytałam zdekoncentrowana
- Mówiłem, że teraz udacie się z Gideonem na elapsję w 1953r. na dwie godziny. Ty otrzymasz swoją torbę ze szkoły i przygotujesz się do lekcji, a Gideon na sofie odeśpi swoje. Jest bardzo zmęczony.
- Ale dlaczego tylko na dwie godziny?
- Bo jest godzina trzydzieści minut po północy, a wy jutro wracacie do swojego normalnego życia.
- Ale...
 - Gwendolyn, proszę
- No dobra
Kiedy dotarliśmy do chronografu, Gideon najpierw kazał mi skakać w przeszłość, bo on musiał jeszcze zabrać nasze rzeczy. Zgodziłam się, a kiedy wylądowałam w 1953r. od razu zabrałam się za sprzątanie po naszej ostatniej wizycie. Poduszki z sofy nadal leżały na podłodze, a niedbale poukładane krzesła poukładałam równo, żeby było tu przytulniej. Kiedy wreszcie usiadłam dotarło do mnie, że jest tu strasznie zimno i że zapomniałam wziąć z torby mały elektryczny grzejnik. Nie wiem, czy dobrze myślę, ale w 1953r. powinien być już wynaleziony prąd i gniazdka elektryczne. Wstałam z sofy i zaczęłam szukać na ścianach kontaktu. Nage coś dotknęło mnie w ramię. Od razu odskoczyłam przestraszona. Ale nie było czego się bać. To był Gideon.
- Bawisz się w archeologa? Przepraszam że rujnuję ci marzenia, ale to inna epoka - powiedział z uśmiechem na twarzy
- Wiesz może, czy jest tu jakiś kontakt?
- W latach 50 - tych już chyba wymyślili takie "cuś" - zaśmiał się i pokazał mi miejsce z kontaktem. Podeszłam do mojej torby, którą przytaszczył tu Gideon i wyciągnęłam grzejniczech. Ach, grzejniczek... Następnie pomimo zapewnień Gideona, że na pewno w ciągu tych dwóch godzin nie będzie nam zimno, podeszłam do kontaktu i podłączyłam moje ukochane urządzenia.
- No dobra - powiedziałam zadowolona z siebie - To teraz ty idziesz spać, a ja grzecznie odrobię lekcje - dopowiedziałam sarkastycznie.
- Ok. Zrobimy tak, ale najpierw ty mi wytłumaczysz, czemu po mnie wróciłaś
- Co? - nie zrozumiałam kontekstu
- Po chamskim pozostawieniu mnie na środku ulicy, krewiącego...
- Och nie rozczulaj się tak - wtrąciłam uśmiechając się,
- Więc po pozostawieniu mnie pobiegłaś po doktora, ale kilka chwil później wyszłaś z Loży cała blada i zaciskałaś kurczowo swoje ręce, żeby nikt nie widział jak bardzo się denerwujesz. Tak Gwendolyn Shepherd, wiem o tobie więcej niż inni. Mnie nie oszukasz. Co się stało?

1 komentarz: