sobota, 29 marca 2014

Rozdział V część IV

Wylądowałam... no właśnie... wylądowałam na Panu Georgu! Podczas powrotu wpadłam na niego z taką siłą że przewrócił się do tyłu a ja (niestety) do przody na sofę. Uderzyłam kolanem o twardą nogę biurka. Ach, boli! Ale to jeszcze nic. Od siły uderzenia wielkie drewniane biurko przesunęło się! Do teraz nie miałam pojęcia jaką prędkość rozwijam  podczas przeskoku. Teraz wiem. Życie wytłumaczyło mi to bardzo obrazowo. Nie dość że z ogromną prędkością uderzyłam w biurko to jeszcze wszystkie encyklopedie, kroniki strażników i inne grube stosy książek spadły mi na kolano miażdżąc je. Przynajmniej tak to odczuwałam. To bolało bardziej niż przeszycie szpadą na balu!!! Zagryzłam zęby, zmrużyłam oczy i wstrzymałam oddech na raz tylko po to żeby mniej odczuwać ból. Ale nic to nie dało. Do czasu przybycia pewnej osoby.
- Gwen! Co się stało? - krzyknął Gideon materializując się zaraz przy mnie i podnosząc z ziemi z czułością
- Nie, nic. Tylko moje kolano... - dotknęłam bolącego kolana i potarłam oczekując ulgi. Okazało się to złym pomysłem. Kolano piekło jeszcze bardziej. Tak bardzo, że do oczu napłynęły mi łzy - Ałłł - zawyłam płaczącym głosem. O boże jak to bolało!!!
- Gwen proszę cię wstań i pokaż mi to! - krzyknął wyraźnie wystraszony Dr, White i podbiegł do mnie z drugiego końca pokoju. Nie zauważyłam go wcześnie.
Gideon delikatnie pociągnął mnie do góry a jak spróbowałam wstać. Tylko spróbowałam.  W chwili podnoszenia się z ziemi ból przeszedł przez moją całą nogę. Czułam się tak jakby ktoś włożył moją nogę w rozżarzony węgiel. Mimo tego że z całej siły zabraniałam sobie płakać z oczu pociekły mi łzy, a z ust wydarł się szloch.
- Nie mogę! Boli! - zaszlochałam
- Gwendolyn, proszę spróbuj! - usłyszałam zdesperowany krzyk mamy. Podniosłam głowę i zobaczyłam wszystkie głowy nade mną jakie chyba istniały. Mówiąc „wszystkie” miałam na myśli: Mamę, Falka de Villiers, Dr. White, Pana Georga, Pana Giordano, Charlottę, Ciotkę Glende, Lady Ariste, Raphaela , Leslie i (oczywiście) Xemeriusa. Pierwszy raz widziałam go wystraszonego, a jednocześnie usiłującego rozładować sytuację.
- Och, dziewczyno ze stogu siana, musiałaś być czymś bardzo zafascynowana w tej przeszłości że nie zauważyłaś gdzie stoisz - zaczął się niepewnie śmiać. Zabiłam go wzrokiem.
- No spróbuj - szepnął mi do ucha Gideon. Posłusznie spróbowałam, ale natychmiast przeszedł mnie ten sam ból co wczesnej, a na policzkach poczułam znajome, ale świeże łzy.
- Nie dam rady - wyszeptałam resztkami sił. Pośród "widowni" podniósł się sprzeciw (zwłaszcza ze strony ciotki Glendy) ale natychmiast przycichła po uwadze którą usłyszała
- Nie widzisz stara i głupia babo że ją to naprawdę boli - wysyczał Gideon i schylił się żeby mnie podnieść. Robiąc to delikatnie pocałował mnie w policzek. Kiedy już mnie podniósł, a sam stał na dwóch nogach wtuliłam głowę w jego szyję i wyszeptałam mu na ucho.
- Dziękuję
Nie odpowiedział
- Dr. White, gdzie zanieść ranną.
- Najlepiej do mojego gabinetu. Opatrzę ją i odeśle do domu.
- O nie ,Jacob - zaprotestował Falk - ty już opatrzyłeś na dziś już za dużo rannych.
- Jakich rannych? - zapytałam z zaciekawieniem
- Gideona i Elizabeth
- Elizabeth też!? - krzyknęłam nie dowierzając
- No ktoś musiał ją doprowadzić do żywotnego stanu - uśmiechnął się do mnie życzliwie Dr. White, a następnie spoważniał i odwrócił głowę do Falka - jak nie ja to kto?
- Mam pewnego bardzo utalentowanego bratanka na medycynie - mówiąc to uśmiechnął się do Gideona.
- Oczywiście wuju - odpowiedział rzeczowym tonem i ruszył w stronę gabinetu. W czasie "podróży" zamknęłam oczy i otworzyłam je dopiero wtedy kiedy Gideon położył mnie na czymś bardzo zimnym ale lepiącym się do skóry.
- Gwenny? - zapytał zdenerwowany
- Spokojnie. Jeszcze nie umarłam. A nawet jeśli to i tak wróciłabym do żywych - uśmiechnęłam się słabo.  Tym razem odwzajemnił uśmiech. Podniosłam się na łokciu, a drugą ręką dotknęłam policzka Gideona i przyciągnęłam go delikatnie do siebie. Pocałowałam delikatnie, ale zaraz przerodziło to się w namiętny i długi pocałunek. Gideon pochylił się nade mną, ale zaraz potem nie chcąco oparł się o moje kolano. Pisnęłam i przygryzłam jego wargę. Natychmiast odskoczyłam (jeżeli można odskoczy na leżąco) od niego.
 -Bardzo przepraszam! Boli?! - wykrzyknęliśmy obydwoje jednocześnie
- Nie, w ogóle - odpowiedzieliśmy jednocześnie. Również jednocześnie zaczęliśmy się śmiać. Gideon śmiejąc się pochylił się nade mną i pocałował szybko, tylko po to żeby zaraz potem wrócić do zwykłego tonu.
- Dobrze więc, Panno Shepherd, proszę zdjąć buta. - spojrzałam na niego jak na kosmitę. Mam stłuczone kolano, a ten każe mi zdejmować buta!
- No co się tak patrzysz? Zdejmuj
Spojrzałam na swoje nogi. A tak, faktycznie. Zapomniałam że na imprezę do Raphaela założyłam wysokie (może dla niektórych wyzywające) czarne kozaki powyżej kolan. Pochyliłam się żeby je zdjąć, ale w tej samej chwili zorientowałam się, że oprócz kozaków miałam na sobie również czerwoną spódnicę otoczoną czarką koronką do połowy ud, która teraz podwinęłam mi się prawie do pępka. Szybko zasłoniłam się resztą spódniczki, której i tak nie było dużo. Gideon zaśmiał się.
- No ale mimo wszystko proponuję jednak zdjąć tego buta. - posłusznie zdjęłam buta, ale zaraz potem rzuciłam nim w Gideona za jego chamskie uwagi. Po raz kolejny zaśmiał się. Podszedł do mojej nogi i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Niespodziewanie nacisnął swoimi silnymi kciukami na moje kolano. Syknęłam.
- Przepraszam, ale inaczej nie da się tego zbadać. - po kilkuminutowych oględzinach stwierdził - Nie jest aż tak źle jak można byłoby sądzić, ale nie jest aż tak dobrze jak miałem nadzieję.
- Co to oznacza panie doktorze? - uśmiechnęłam się
- To oznacza że przez parę dni będziesz miała wielkiego siniaka i nie będziesz mogła chodzić przez dwa dni, ale poza tym jest ok.
-  Dwa dni!? - wizja dwóch dni w domu razem z ciotką Glendą i Charlottą nie za bardzo mi odpowiadała.
- No niestety
- Nie da się tego przyspieszyć - poprosiłam błagalnie i posłałam mu najbardziej uwodzicielskie spojrzenie na jakie mogłam się w tym momencie zdobyć
- Och nienawidzę jak tak się na mnie patrzysz w ten sposób.
- No to jest jakiś sposób? - zapytałam zgrywając niewiniątko.
Spojrzał na mnie jak na najpiękniejszą rzecz na świecie katowaną przez kogoś bez serca
- No teoretycznie jest.... - westchnął i podszedł do lodówki stojącej naprzeciwko. Wyciągnął z niej  tubkę z jakimś żelem. Wrócił do mnie i posmarował mi tym całe kolano. Następnie wyczarował bandaż i obwiązał mi obolałe miejsce.
- Gotowe - oznajmił tryumfalnie. - Teraz tylko musisz poczekać w łóżku aż się zagoi
- Ale za ile to będzie?
- Nie wiem, może za dzień, może za półtora, nie wiem.
Pomógł mi wstać z tego czegoś na czym leżałam i przytrzymał w pionie kiedy już z tego zeszłam
- No i co księżniczko, chcesz tu zostać czy wracać do domu.
- Wolałabym zosta... - nie dokończyłam. Drzwi od gabinetu skrzypnęły i otworzyły się z prędkością światła. Zza nich wypadła na ziemię cała zgraja podsłuchujących, czyli wszyscy którzy byli przy moim upadku.
- Co? - wyszeptał zdziwiony Gideon. Nie mam pojęcia jak to wyglądało, ale na pewno nie normalnie.
- Gwendolyn, pośpiesz się z tymi miziadłami bo na parkingu stoi już taksówka - wydukała zawstydzona mama
- Jaka taksówka?
- Taksówka do domu. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę ale jest już piąta nad ranem i wypadałoby zostawić tych wszystkich ludzi w spokoju.
- No dobrze - zgodziłam się i ruszyłam do wyjścia. Wychodząc spojrzałam na Gideona i bezdźwięcznie powiedziałam
- Przepraszam.

3 komentarze: